* * *
dla Tereski Wójcik
Mówi zupa do sosu:
- Nie zazdroszczę ci losu.
Kraków, '88
Ballada
1.
Rzekł Nietoperz do żony:
"Ale masz brzydkie błony",
więc żona u fryzjera
błony sobie obcięła.
Już nie mogła męża śledzić,
więc mąż Kunę jął odwiedzać.
Bywał u niej, przesiadywał,
żonę mało co widywał.
2.
Żona w jaskini siedzi,
gołych kości się wstydzi,
aż pewnego wieczora,
gdy mąż powrócił z bora,
wychynęła zza skały,
ukazując szkielet cały,
aż mąż w strachu począł wołać:
"Żono, przybądź mnie ratować!"
3.
"Twojej żony tu nie ma,
umarła trzy dni temu,
nie od kuli ni z głodu,
lecz z twojego powodu.
Jam jej dusza świątobliwa,
będę teraz cię dręczyła:
choć chcę być na tamtym świecie,
bez błon nie mam jak ulecieć."
4.
Nietoperz tak się zestrachał,
że mało co się nie urwał
z sufitu i łup na te skały
i roztrzaskał się cały,
ale najpierw pomyślał:
No dobrze, o holender,
już nie muszę udawać,
bo to jest duch, nie żona.
5.
I powiedział: "Kochanie
- choć nigdy tak do niej nie mówił -
daj już spokój z tą grozą,
przecież się ciebie nie boję.
Po co masz mnie tu dręczyć
i siebie przy tej okazji;
czy nie lepiej się zdobyć
na jakiś trwały rozejm?
6.
No pewnie, że zamiast w grobie,
lepiej ci będzie w jaskini:
jeszcze się do czegoś przydasz.
Ja zamieszkam, pozwolisz?,
z Kuną, nie miej mi za złe,
ale to moja dziewczyna.
Jak widzisz, jestem szczery,
z duchami trzeba otwarcie.
7.
A ty nam będziesz gotować,
kiedyś byłaś w tym dobra,
i czasami pozmiatasz
pajęczyny z sufitu:
będziesz się mogła poczuć
niczym żywa wśród żywych."
Tymi słowy z żony śmiał się
mąż, co już demonem stał się.
8.
Lecz żona bez przerażenia
tępo na trupa spoziera,
nic nie słyszy, nic nie wie,
myśli z troską o pogrzebie
i o losie i o winie
i na koniec o przyczynie,
że ją bóg uczynił takim
pół motylem, pół robakiem.
* * *
nawet nie tyle myśli, co wklęśnięcia (gniazda),
domy schadzek, czy raczej domy nieprzytomnych spojrzeń,
które za drugim razem są już zupełnie ślepe
Bruxelles, 2.10.90
* * *
nie nawykła mi dusza z Szatanem wojować
nie nawykła też z Bogiem nawet i rozmawiać
cóż ja z duszą poradzę gdy mi ciało zlegnie
gdzie ona mnie za rękę ciągnąca pobiegnie
czy jej wygodne nieba rozkosze statyczne
czy też piekła wybierze bole dynamiczne
a może mnie pochłonie iżby mną się stała
a może mnie zostawi na podobieństwo ciała
i będę się unosił świat zwiedzając stary
a ona niewidzialne odwiedzi obszary
i kiedy w czas zmartwychwstania pozbierać się będzie można
ona bez mojej pomocy ciała mojego nie pozna
i kompletnie duchowa zniszczeje na podobieństwo płomyka
a ja do końca cielesny nawet nie ujrzę jak znika
- kocham cię moja duszo lecz czy ty mnie kochasz
czy czasem kiedy umrę nie powiesz wynocha
uciekaj ze mnie dziadu coś mnie w życiu drażnił
odpowiedz duszo moja bądźmy raz poważni
- ja duszą tylko jestem nie drugim człowiekiem
nie będę z tobą siedzieć jak żona wiek wiekiem
w szczęśliwości ja spocznę gdy ty spoczniesz w grobie
i całkiem nic już ze mnie nie zostanie w tobie
- a jeśli cię powalę jakim wielkim grzechem
jeśli do świństwa zmuszę swoimi myślami
odpowiedz moja duszo co się stanie z nami
jeśli na Sądzie chuchniesz nieczystym oddechem
- a dałbyś ty mi spokój cóż ja tobie złego
uczyniłam iżeś mnie sobie obrał za ofiarę
Pan Bóg mnie z tobą złączył chyba za jaką karę
a ja i tak nie ciebie kocham tylko Jego
- więc musisz być zbawiona
- w końcu jestem duszą
a ty byś z nieba nie miał żadnej przyjemności
skoro nie masz miłości dla mojej miłości
ani też mojej twoje miłości nie wzruszą
- lecz co ze mną bez ciebie czy sobą zostanę
czy z trupem swoim strasznym pojadę karawanem
czy trąba mnie ogłuszy ostatecznym rykiem
czy się stanę borsukiem czy może Chińczykiem
- wróżbitką ja nie jestem zawsze coś się zmienia
śmierć jak mówią podróżą jest albo chorobą
lecz kiedy ci już odpadnie problem mojego zbawienia
ciała też miał nie będziesz będziesz tylko sobą
Druga młodość papryczki
papryczka: taka zwiędła kiedy ją kroiłem
teraz wierzga mi w brzuchu jak młode źrebiątko
Kraków, 15.4.96
Już gadałem z Kuczokiem,
ale był zaspany
(wiersz śląsko-częstochowski)
częstochowa jak zwykle jest brudną mieściną
zasobną w matkę boską skradzioną rusinom
a my tu prosto z balu dwaj poeci młodzi
mnie się nie chce wyjaśniać po co byłem w łodzi
miło się z tobą rozmawia stwierdza nagle majeran
idący tuż koło mnie po tym jeszcze nie śniegu
ale już nie chodniku ja też idę i nie wiem
że mam otwarty plecak ale przede wszystkim
nie wiem o co mu chodzi biorę wszystko dosłownie
i jednocześnie myślę że to zła interpretacja
pierwsze podejścia zwykle bywają chybione
zwłaszcza do słów ironistów dalej idziemy już milcząc
światła na skrzyżowaniach śpiewają dla niewidomych
dochodzimy pod teatr pełen starych znajomych
jest tam maciek i marta młoda poetka przeklęta
oraz bohdan zadura dumny że już mnie pamięta
znów ten sam aktor czyta znów te same wiersze
ciepło robię się senny nie ma tu gdzie usiąść
poeci znów dostają te same dyplomy
szymon kantorski udaje irenę szewińską
wszyscy gdzieś poszli marta ma czytać zwycięski
wierszyk w wilgotnej poszwie zaczął jej się okres
na razie opowiada jak pili z bohdanem
jego nie licząc ciszy najmocniejszy utwór
idziemy do bufetu gdzie przez następną godzinę
poeta cisło stara się ściszyć yaninę
wreszcie pora na bankiet zjawia się tymczasem
panna woźniak gotowa dać nam jakąś kasę
panie w szatni się śmieją z mojego plecaka
z którego wylazł ręcznik a piżama za nim
już jesteśmy na zewnątrz miasto otwiera przed nami
swoje lekko zmrożone smętne perspektywy
na bankiecie talerze na które kelnerzy
kładą szczypcami chińskich wyroby kucharzy
panna woźniak się miota między talerzami
próbując zaprowadzić gawędziarski nastrój
jakiś zapewne laureat wstąpiwszy na scenę
raczy nas samobójczo rozwleczonym trenem
zaczynamy serdecznie mieć wszystkiego dosyć
wychodzimy do holu palić papierosy
maciek majeranowi z pewnym zakłopotaniem
pokazuje swój nowy wiersz o majeranie
ten z kolei z zadurą odchodzi na stronę
i czyta mu spłodzony w dwóch pociągach sonet
nad popielniczki brzegiem wieszcz się z wieszczem mija
stutysięcznej mszy św. słucha dziewica maryja
skoro wszakże ja bogu przyszedłem do głowy
sam bóg również być musi nieco operetkowy
bankiet dobiega końca czas się wreszcie zbierać
pan stabro wzrokiem smętnym wodzi po kelnerach
trzeba nam było stwierdza zostać kelnerami
nie mielibyśmy dzisiaj problemów z figurą
wnet chwila pożegnania następuje czuła
majeran do wrocławia zadura do puław
ruszają nam zostaje godzina szczęśliwa
możemy pójść do knajpy i napić się piwa
Kraków, 31.1.97
Wiersz dla Brigitte Bardot (1)
mam foki w nosie
Warszawa, 17.1.1999
Wiersz dla Brigitte Bardot (2)
Ostatnio już tylko pojedyncze zdania. Oczywistość
wniosków praktycznie uniemożliwia prowadzenie śledztwa,
bo któż zna, któż znałby imiona wszystkich
kundli wałęsających się po miasteczku, wzrok jak kundel
(mniejsza zresztą o porównania), jak weszka na brudnym
kundlu snuje się po tekście i kąsa (nawet kąsa),
zerkając wprost, na boki, niepewnie biorąc to, co
dane, te zdania, i już dalej, lepiej
wiedząc to, co poprzednio i zapominając
to, co przed tym, przezornie, w granicach wieczności,
a więc niby wariacko, choć to oczywiście
nieprawda, to, co piszą i co sobie myśli
ten, co nad tym, nie powiem, pochylony, zerka,
bo tamten przy sąsiednim w całkowitym skupieniu
ogląda zdjęcia, więc właśnie: jedyne,
na czym się można skupić, to cudza gęba, praktycznie
zawsze milcząca i odporna na wszystkie zgwałcenia.
Mówię wprost, jak widzicie, choć pewnie zerknąwszy
dziesięć razy znad tekstu (jeśli to tekst) już nie macie
pojęcia, o czym piszę (bo piszę, wyobraźcie sobie,
dworzec Ostrów, stolik sztuczny marmur i dopita
kawa, to tu dziesięć lat temu z Beatą
Zużewicz robiliśmy sobie zdjęcia czując, że to umrze
i umarło), aczkolwiek, jeśli mam być szczery,
to sam zerkam, bo tamten, o czym już wspomniałem,
przy sąsiednim wygląda jak (tu, pozwólcie, przerwę,
lecz róg trzymam)... No więc takiego balu
nie było, jak pamiętam (doszedł do krzyżówki
i tak myślałem, zacznie? - zaczął) nigdy, bo też fakty
nie są od tego, żeby się powtarzać (panowie
chowają piwo do torby i piją
jakąś potworność ze słoja), choć nie twierdzę,
by ta niepowtarzalność temu bądź owemu faktowi
mogła dodać uroku, powiedzmy (co za moc
w tym długopisie), że ocalę historię biustonosza:
Paulina w sukni z dekoltem, trochę zbyt obszernej,
ramiączka spod niej wyłażą, tzn. stwierdziłem,
że wyłażą, ale się okazało, że da się je odpiąć,
więc odpięliśmy, niestety, ten bal tak się zaczął,
że trzeba było zwiewać na miasto i szukając
(znów problem z liczbą mnogą), więc w czasie szukania
jakiejś knajpy, gdzie dałoby się usiąść, Paulina
stwierdziła, że ten biustonosz (też trochę zbyt obszerny,
od koleżanki) zsunął się; jakimś cudem
udało się go rozpiąć i nagle, pośrodku Miodowej,
co za akcja. Z tego wszystkiego aż się
zakolegowaliśmy z panią szatniarką i nawet
potem żałowałem, że nie jest to bal szatniarek,
natomiast kiedy już stamtąd wychodziliśmy (razem
z Kingą, z trudem ukrywającą zniecierpliwienie),
pani, podając nam kurtki, w ramach pożegnania
pyta się, skąd jesteśmy, więc ja, że częściowo
z Wro., a częściowo z Gra., na co ona, widocznie
sprowokowana taką odpowiedzią, a czym się
zajmujecie? - ja znowu, częściowo (ufff, równie
dobrze mógłbym ocalić Żydów...), i w tym momencie
doszło do mnie, że nie mam do powiedzenia
nic o nas jako o nas, wobec czego nas nie ma,
stwierdzenie faktu. Ale wróćmy do rzeczy: recenzja
o dość interesującej jak na ten gatunek formie
albo: słuchacz, w którego wciela się tym razem
kobieta - rozumiecie, do niektórych tekstów
podchodzi się jak do nagrobka i tylko
z takich zdań można wnosić, że leży tam człowiek.
Za słabo jestem namagnesowany, albo co? Świadomość
włącza się jak alarm w samochodzie (któż zliczy
wszystkie numery rejestracyjne, które chciałoby się
nosić w zębach, jak własne) na każdym ostrzejszym zakręcie
i wypad (jak to mówią), żeby pan sobie nie myślał,
że zbieramy na alkohol, no i się zaczyna,
tzn. najpierw do tamtego, przy sąsiednim (zero
reakcji, najlepszy sposób na takich), potem siłą rzeczy
do mnie, więc mówię, że już słyszałem całą tę przemowę,
ale naprawdę nie mam forsy (a papierosy w kiosku
kuszą), w tym momencie wkracza nocny patrol, więc niby
że niby my koledzy, jakaś gadka, a oni, o dziwo,
podchodzą do tamtego (chłopiec w marynarce, z gazetą,
w wyglansowanych butach) i go legitymują, no a my (już
my) ciągniemy to dalej, bo ja też w sumie nie cierpię
być legitymowany, chociaż w sumie mam dowód
na dowód, że nie przebywałem w zakładzie karnym ani
w tym tam ich Markocie, wyobraź sobie ten smród, trzystu
dziadków z wrzodami, wiesz jak wrzód śmierdzi?, mógłbyś
się tym zająć, jak piszesz, bo to jest materiał,
a nie te pokazówki, co na okrągło puszczają
w telewizji, ot, wieczny klient domów
opieki (a to chyba Beck!, w radiu), notoryczny
naciągacz, nuda tej egzystencji porównywalna z nudą
mojej (wszystko zależy od tego, gdzie przebywasz,
bracie), weszki w odzieży, obieranie cudzych
kartofli, matka ma swój biznes, brat ma swój
biznes i tylko on buntownik, poeta-obieżyświat
ze znajomością języka niemieckiego, żal patrzeć,
ta fioletowa kurteczka, ten wąsik, teraz z kumplem
jedziemy pod Opole, do zielonoświątkowców: jeść
dobrze dają i telewizor bez ograniczeń, tylko
do zmiany wiary chcą człowieka skłonić i napierdolić
się nie można, jak człowiek wróci raz napierdolony,
to koniec, tak go słucham i czuję, że się trochę
wstydzę przed tamtym (wysoki blondyn, długie proste
włosy, z nim to bym sobie chętnie porozmawiał,
choć właściwie to nie wiem, co jest ważniejsze, jakość
rozmowy czy jakość rozmówcy, może raczej łatwość
albo, przepraszam, ładność, uroda, powierzchowność), który
chyba zresztą akurat przysnął, więc się rozpędzam, grzęznę
w rozważaniach moralnych, pomału zmienia się to w koszmar,
fakty się nie dublują, zdania - owszem, w końcu,
w ramach pożegnania i żeby coś się wydarzyło,
daję mu "Długie pożegnanie" (zamiast dać Piotrkowi
dla Marioli) i to jest właśnie ten patos,
o którym gadaliśmy dziś rano z Andrzejem
(czy zauważyli państwo, że komentatorzy sportowi
wypowiadają słowo "Andrzej" dokładnie tak jak poeci
śląscy?), i przypomina mi się, jak w pociągu streszczałem
chłopakom "Burzę" i słuchali z (jak to się
dawniej mawiało) wypiekami na twarzach, a byli to
żołnierze jadący do szkółki podoficerskiej i nawet
Podsiadło nie był im znany (Prospero, ten czarodziej,
uśpił króla, z pomocą Ariela, to był syn tej
wiedźmy?, nie, to był ten, co go wiedźma
w tym drzewie, no więc go uśpił, a wtedy dworzanie,
bo oni nie byli uśpieni, zaczęli natychmiast knuć spisek
przeciw królowi, i już się skradają z nożami,
a wtedy Ariel budzi króla, miał taką specjalną
piosenkę, król zdziwiony, co wy tak z tymi nożami?,
a oni: to lew, panie, lew chciał nas napaść), on idzie
obudzić kumpla, bo ten ich pociąg właśnie się podstawia,
kumpel śpi jak zabity, dostaje parę razy
w łeb "Długim pożegnaniem", wreszcie wstaje, od razu gotowy
do bójki, tamten go ciągnie na peron, a ten jak nie ryknie
na cały dworzec, spierdalaj, spierdalaj, spierdalaj,
spierdalaj, spierdalaj, spierdalaj, spierdalaj, spierdalaj,
spierdalaj, spierdalaj, spierdalaj, nie odzywaj się do mnie.
Ostrów Wlkp., 18.1.1999
Bilet
co można? można coś
dostać albo gdzieś
pojechać innych
możliwości nie ma
w ostateczności nagrodą
jest bilet który trzeba
będzie oddać do
przedarcia komuś
kto na ten seans
już od dwóch albo
trzech tygodni mógł
wejść za darmo
Kraków, 21.1.02
Estetyka słowa
dla Krzysia i Różyczki
Ten wiersz się łączy z poprzednim. Słońce nie ma twarzy,
zwłaszcza dzisiaj. Poprzednio brało sobie urlop
i mogliśmy wyjść z pracy, patrzeć prosto w ciemność.
W pracy nie było najgorzej. Nie było co robić,
więc poświęcaliśmy się słowu
mówionemu. To takie proste: otwierasz
usta i coś z nich wychodzi, i nie jest to bynajmniej język
w stanie czystym. Pomyśleć, że tyle pięknych
istot obchodzi się całkiem bez słowa, na przykład ten pan,
który rozkłada pamperki po stołach i potem je zbiera.
Ucieleśnienie nadziei na miłe popołudnie
przy lampce czegoś mocniejszego. Ach, słowa
nabierają sensu, a potem... Popatrz, wyglądasz jak zmęczone zwierzę.
Paradoksalnie rzecz ujmując, każdy z nas
jest podobny do kopca termitów i nasi mieszkańcy
mogą się swobodnie mieszać, ale tylko
w ograniczonym zakresie. Ograniczonym przez co?
Spytajmy raczej przez kogo, czujemy się przecież kimś.
I czujemy, że ten, co jest nad nami, też jest kimś,
bo jakże to, być we władzy zwykłej małpy
i mówić do niej: Ty świński skacowany pomidorze.
Forma tego wiersza pozwala na powiedzenie czegoś więcej.
Sam nie wiem jak to jest, chcielibyśmy być świadomi
wszystkiego, a potem mówimy: Sorry,
nie było mnie przy tym, byłem w kuchni.
Niektóre kobiety pół życia spędzają w kuchni
i trudno się dziwić, że chciałyby wszystko
widzieć od kuchni. To dla nich wymyślono
masę nieistotnych rzeczy, i wcale nie dlatego, że kiedyś
leżano z nimi w dobrych objęciach seksu.
Od czasu do czasu ktoś nam każe
całować je po rękach i wtedy zastanawiamy się: Kpi, czy o drogę pyta.
Całować to my możemy jakiś ładny
tyłek, podziwiając smugę włosów między pośladkami,
o ile jest rzeczywiście ładna. Niektóre pośladki
są ładniejsze od niektórych symfonii. Gdzieś o tym
czytałem, widać ktoś już pisał o dupie wierszem. Czuję się
coraz to bardziej rozśmieszony i, jak stwierdził Jarek
Górnicki, pokażcie mi kogoś, kto rzeczywiście uważa,
że jest śmiertelny. Zawsze możemy liczyć
na to, że ktoś, kogo pokochamy, jeszcze się nie narodził:
tylko młodzież się pieprzy z własnym pokoleniem.
Ale ja tu zabawiam Państwa anegdotami, a tam gdzieś
na Trzecim Świecie odbywa się poważna konferencja
naukowa i idzie na to kupa kasy. Proszę sobie
wyobrazić: kwiat krakowskiej profesury podczas
dyskusji z kwiatem profesury warszawskiej. Takie rzeczy
powinno się puszczać w kinie ku uciesze gawiedzi,
niestety gawiedź nie wie, co dobre. Wczoraj na przykład
piłem Kasztelana i wydawał się całkiem znośny,
a potem rzygałem jak kot. Madzia opowiadała o kocie,
który ugryzł jej koleżankę w palec, a potem zdechł. Tyś,
bracie, dostał młyn, a ja dostałem kota. Fakt,
że niektórzy z nas umrą w dzieciństwie, jest znacznie
poważniejszy niż to, że inni pójdą siedzieć
za przekonania. Przekonania można mieć
takie lub owakie, niektóre z nich nazywamy zbrodniczymi i właśnie te
lęgną się najczęściej w więzieniu, dlatego
więzienia należy zamknąć i wszystkich posłać na stryczek
albo na elektrowstrząsy. Śmierć
jest znacznie ciekawsza od siedzenia w kiciu, podobnie
jak pisanie wiersza przewyższa pisanie podania. Kici kici, o Matko
Boska, niech się to wszystko ładnie zaokrągli, przecież
wciąż myślimy o sobie nawzajem tak dobrze.
Kraków, 23.5.02