Świerszcze
Powiedziałem: znam takie miejsce,
gdzie przychodzą umierać koty.
Zapytałem: chcesz je zobaczyć?
Odpowiedziała: nie chcę.
Powiedziałem: jest czyste i ważne.
Powiedziałem: jest jasne i pierwsze.
Zapytałem: chcesz je zobaczyć?
Odpowiedziała: nie chcę.
Powiedziała to w taki sposób,
że musiałem odwrócić się od niej.
Od tamtej pory
powoli
zbliżam się
do wyjścia.
Zły ptak
To pewne: ten ptak - sroka
próbuje mnie okrążyć
i osaczyć, dzień w dzień
zatacza coraz mniejsze kółka
i skrzeczy: buddyzm, materializm,
literatura, pieniądze, w imię Ojca i Syna,
skrzeczy: odpowiedzialność, skrzeczy: wychowanie
- i wszystko inne takie. Co to
za światło, które można opowiedzieć, które
ma regulamin? Co to
za wierni, którym nie wystarczy
ten nieprzerwanie wieczny pocałunek bez ust?
Wszystko cieknie
Nie śnij się. nie śnij. W którymś śnie się utop
tak ostatecznie i nie przyśnij już się.
Robisz mi nieporządek w chaosie. Aż muszę
zaraz po przebudzeniu kląć bezgłośnie, żeby
ciebie odpędzić. Do mojej przeszłości
wprowadzili się obcy, nawet nie wiem kto,
leżą przy tobie na tapczanie, sprawnie
- uczciwie za drzwi wypychają, tak że
to nie jest teraz moja przeszłość. Dzisiaj odwilż.
I wszystko cieknie. Wszystko cieknie.
Niszczeją wszelkie trwałe formy.
Budzi się z zimy rozedrgany ustrój.
Południe
Z rozpalonego ogrodu do piwnicy: noc.
Wszystko się zgadza: tu w piwnicy kwiaty
już się zamknęły, liście zaszły czernią.
Coś jest pod nocą, pod piwnicą, coś.
Ostateczna dojrzałość.
* * *
Cały pokój jest obwieszony Marcinami.
Przynajmniej raz w tygodniu wieszam jednego Marcina.
Mgła wisielcowa jest prawie tak gęsta,
jak chmura papierosowego dymu.
Ten - bo nie chciał. Tamten - bo nie umiał.
Tamten - bo go zmęczyło. Tamten - bo nie wierzył.
Obracają się w rytmie kłótni za ścianami
i nic nie znaczą. Najważniejszy - nowy
Marcin wisi pod lampą, wciąż podnoszę głowę
i robię straszne miny w jego stronę, wierząc,
że skoro drży - to wstyd mu tego, że tak
czeka i że nie umie czekać, że czeka jak dziecko
na Gwiazdkę, czeka na kobietę,
która przyjdzie, na pewno przyjdzie, wszystko się odbędzie
tak jak zawsze, jak zawsze, z jakimiś małymi
niespodziankami, te się również zawsze
zdarzają. Wisi Marcin, drży, obraca się.
Wieczór. Gwałtownie wschodzi żarówkowe słońce.
Żyję dłużej niż wszyscy młodo zmarli poeci.
Żyję dłużej niż wszyscy młodo zmarli poeci.
Korespondencja pośmiertna
Otóż: w jakiś tam sposób nie byłem ci wierny;
istniał świat. A to rozprasza. Ja budziłem się
i żyłem, dotykałem, jadłem, rozmawiałem,
piłem wino i grałem w ludzkie gry, jeździłem
koleją i pozowałem do zdjęć, rozproszyłem się,
wybacz.
Otóż: w jakiś tam sposób nie byłam ci wierna,
byłam zajęta w innych miejscach, w innych
ludziach, prócz ciebie miałam pory roku,
zwierzęta, drzewa, wojny, dzieci, wielką przestrzeń
do ogarnięcia. Dopiero teraz zostanę przy tobie,
wybacz.
I teraz będzie wszystko? Nie będzie niczego.
Kapelusze i dachy, korony drzew, wieże,
drogi i tory kolejowe, rzeki - stąd widziane
rozpłyną ci się zaraz. Pozwoliłam sobie
zrobić dopisek na twojej kartce pocztowej,
wybacz.
Śmierć
Pies, łasica albo inne złe
którejś nocy mi wszystkie króliki rozniosło
po ogrodzie, po krzakach malinowych sierść
i jakieś resztki - widać niejadalne -
z ich wnętrz, niezrozumiałe przyrządy do życia.
Zginął Odys i Penelopa zginęła, i młode,
z największym - Telemachem (reszta bezimiennie
poległa, już nie chciało mi sie tworzyć mitologii,
zginęły nosząc własne, królicze imiona,
dałem im wolność).
Dałem im wolność, pozwolenie na
ucieczki z klatki. Wieczorami śledząc
uszy, które migały za kępami mlecza
i wsłuchując się w tupot pod dębem - zbierałem
króliki po kolei, niosłem wierzgające.
Ślad
na grządce
głęboki i nieregularny, teraz już umiem to opisać: ślad
na grządce, trochę jasnej sierści
na roślinach, na ścieżkach, szczur w króliczej klatce,
ślad
na grządce, głęboki i nieregularny.
Ślad na grządce, głęboki i nieregularny.
Styczeń
Marcina Barana
Nowa energia wstrząsa zabitymi.
Znajdują sobie pracę, mieszkanie, kobietę.
Ze ścian zdrapują farbę.
Malują drzwi i okna.
Wchodzą do łóżka i drżą.
Ich kobiecie się zdaje, że oni są w niej,
a oni drżą, po prostu.
Pierwsze kopnięcie
Oczywiście: sentymentalnych wynurzeń nie będzie.
Za oknem Bestia, tramwaje jak czołgi.
W twoim brzuchu pod moją ręką poruszyło się.
(23 VI 92)
Wiersz bez światła
Nie, nie napiszę listu. Światło nam umarło,
śmierdzi po śmierci naftą. Światło zmarło. Światło
nam wyłączyli urzędnicy. Pan kierownik przyszedł
z fizycznym i wyłączył. Bo żyjemy w grzechu,
nijak za to nie płacąc, więc znaleźli sposób,
żebyśmy zapłacili - wyłączając światło.
Ciekawy eksperyment. Telewizor umarł.
Nie żałujemy nazbyt. Jedyny mankament,
że już nic nie zagłusza szczekania sąsiadek.
Ale za to kochamy się głośniej. I bardziej.
Ciekawy eksperyment. Jest tak, że się wszystka
elektryczność skończyła, lecz nie tylko ona,
także i w innych światłach trwa powolna czystka,
zapałki nie chcą płonąć, przemokły, i kota
oczy nie świecą nazbyt w tych ciemnościach,
zimnościach, piwnicznościach, w których stanął dom.
A więc światło umarło, Wiele martwych świateł
leży przede mną, w tym bezkształtnym mroku.
Ze wszystkiego się zawsze uda robić wiersze,
z martwego światła także. Nawet jest pożytek
z ujadania sąsiadek. Z pana kierownika,
który się niebezpiecznie w Pana Boga bawi.
zepsuty kalendarz
Odłamki gliny na swetrze, butach, brwiach -
jasne grudki, niejasne pochodzenie. Kiedyś
to się wyjaśni. Wczoraj musiało się coś
przydarzyć. Grudki gliny, pieniążek wypluty
w porannym kaszlu.
trzecia połowa
SHIT HAPPENS, tak się kończy
napis na ścianie toalety męskiej.
To jest najgorsze -
chodzić w takim głodzie
choć minimalnej poświaty - znajdować
tylko tyle, ten napis w toalecie nocnej,
tak to kotku wygląda
i tak się to kończy.
cudze wiersze
Na ścieżce odnajduję kolejne strony książki,
parzyste, oprawione w cienki lód.
Pora posiłku strażników ogrodu.
Badam palcami ranę w drzewie - jest głęboka, wygląda
jak głupi uśmiech.
wstęp
Czyje to okno? Bo czyj dom
wiem. We śnie wiem. Jeśli
zbudzę się - to zapomnę. Jeśli skupię się
- to odczytam z odległej tabliczki na furtce
to nazwisko. Potwierdzenie. We śnie
przypuszczam, że wiem. Ale czyje okno?
Jedyne ujawnione żółtym mglistym światłem.
We śnie odczuwam, że w tej chwili się
tworzy tam wszechświat. Że mała dziewczynka,
chuda i jasna, wyjmuje z pudełka
kolejne elementy. Czyje okno? Śnię
i dostrzegam. Jakby. Szczeka we śnie pies.
Samolot świeci białym brzuchem. Gdzie
jest. Ja jestem. We śnie. Tylko na to stać mnie.
Wiele mil. Kilka tygodni. Przyjdzie i się zemści.
Camera obscura
Zwiesiłem głowę z parapetu.
Ludzie w czerwonych albo czarnych swetrach.
Niektórzy tak dalecy, że bezbarwni.
Nogi są w górze, ważniejsze od głów.
Centrum nieba stanowi kwadratowy trawnik.
Naprawdę miło jest wrócić do domu.
Ustalać nowe miejsca dla starych przedmiotów.
Dowiedzieć się, że jest coś, czego zmienić się nie da.
Wisieć i wiedzieć. Lekkie ciepło się
zbliża, bo weszłaś.
85 i 97
Nie dam tytułu
Śmierć ma walkmana.
Jest w ciemnym przedziale
dla palących. A cały pociąg rozjaśniony, pełny
spoconych, piwem się pocących.
Śmierć ma kobiecą intuicję. Oczy
utkwione w moich oczach niewidząco. Oczy
spotykają się w szybie. Nikłe światła wszystkie
za oknem. Małe miasta jak małe cmentarze.
Duże miasto jak pożar. Tu trasa się kończy.
Iść żyć. Udawać cząstkę społeczności.
Robić. Najpierwszy umrze język. Nie
wierzyć.
97
Sześć razy Coltrane
Do kogo mówię? Bo mówię - i przecież
mówię po polsku - - - - - -. Zaraz słońce padnie
za krawędź. Zaraz zimnym palcem
jazda po gardle. Zaraz zimnym miastem
jazda. Do Nikąd. W Nikąd zamieszkawszy
nigdy nie będę w Indziej. I do kogo mówię?
- po polsku, w marginesach
światła. Anioł
znienacka mówi: - Teraz chcę się dla pana rozebrać.
(Do kogo mówi?)
97
Piekło
Piekło,
piekło,
przestało. Grube skóry, groby
gadające. A wschód
słońca w południe następuje, kiedy
samotnie zamówiwszy wódkę i drożdżówkę
w "Zwisie", w którym pracuje pani, co nas lubi,
palimy sobie papierosa. Podstawowy zestaw,
wywołujący wschód słońca oraz nową miłość
do niewiadomoczego, na nic konkretnego
nas nie stać i nie będzie nas stać, a za chwilę
nie będziemy tu stali, pan tu stał, a teraz
nie stoi, poszedł. Piekło i przestało.
Pięć wierszy religijnych
1
Maciek Świetlicki mówi:
- Ja wiem, to jest ten pan,
którego ojciec zabił.
Cały Nowy Testament
w jednym zdaniu.
Co dalej?
2
Maciek Świetlicki wie również o piekle.
Ktoś mu musiał nagadać.
Pójdę do piekła, tatusiu.
Nie pójdziesz. Jestem niegrzeczny.
Wiem, że pójdę. Nie pójdziesz. Na pewno.
A pamiętasz, jak cię kopnąłem? Pamiętasz?
3
Boże Ciało, pół Rynku lub trzy czwarte Rynku
oblepione wiernymi. Czemuś jestem wierny,
więc czuję się u siebie.
4
Jeśli to prawda,
że mówi przeze mnie szatan
- Bóg się zlituje
i wyrwie mi język.
5
Odstąpią wody.
Odsłonią wzgórze łotrów
zawieszonych głowami w dół.
Odsłonią niebo
pełne szarych roślin.
78 i 97
Golenie
Od wielu dni grzeszyłem, dziś pora niezdarnych
prób odkupienia, wykupywania
duszy i ciała wprost z przepaści. Siadam
przed lustrem, pianę kładę na twarz.
Ręce drżą. Przytrzymałem ręką drżącą rękę
i - nie drżyj - powiedziałem. Potem wykonałem
wszystko odwrotnie. Przez żaluzje wszedł cień.
Zdzieram maszynką starość i śmierć z twarzy,
na chwile, na pół doby najwyżej. To jeszcze
się okaże. Jeszcze się okaże.
Kochanie
Kocham cię, kocham. Obsesyjna mantra,
na którą Bóg uprzejmie reaguje, a i
- a i ludziom świeckim podoba się całkiem.
Kocham cię. Łatwiej dostaniesz kanapkę.
Łatwiej się wymigujesz. Obsłużą cię łatwiej,
jeżeli powiesz: kocham, kocham cię.
Kocham cię. Nawet jeżeli zabijesz
i staniesz nad zwłokami - i powiesz: kocham cię,
to lżej jest, lżej ci. Kocham cię.
Kocham cię - mówię.
Wraca świat.
Śpi ze mną.
Palenie
Pytam: dlaczego niepalący
wsiadają bez skrupułów do przedziałów
dla palących? Czemu chcą dominować? Czemu
są wiecznie urażeni?
Mój mały przyjacielu, papierosie.
Spędziłem z tobą więcej czasu niż z kimkolwiek.
Niszczymy sie nawzajem, czule
zobowiązani.
Pytam: dlaczego niepalący
nie doceniają naszej samotności,
naszej niemądrej odwagi, naszego
żaru, popiołu?
Topienie
Dzień, w którym umarł Marek Zender,
a także wiele dni tego rodzaju,
kiedy wchodzę do "Zwisu" - a tu wielu mężczyzn
pije z okazji śmierci (utonął? utonął)
Marka Zendera, który chwilę potem
kompletnie żywy i nieutopiony
absolutnie nadchodzi.
Dzień, w którym Kiwi widział osiem (osiem!)
sarenek i jednego jelonka. Ten dzień,
w którymśmy popłynęli na fali zachwytu
(jeszcze dziś rano! osiem! sarenek! i jeden!
jelonek!) - aż szesnaście chyba
pięćdziesiątek (jeżeli nie więcej)
z winy sarenek ośmiu, jednego jelonka.
(A co by było, gdyby sarenka
zobaczyła ośmiu Kiwich?)
(A co by było, gdyby Marek Zender
utonął rzeczywiście?)
Dni, w których.
Dni pływania.
Bezkrwawe łowy.
Bezsensowne gody.
Obszar objęty papierowym ogniem.
Obszar, którym narasta; nasiąknięty wodą
chleb, margaryna z piaskiem.
Żegnanie
Czy byłem? Skoro bohaterstwem
jedynym moim był uparty pęd
ku płodzeniu? Czy byłem? Skoro wielokrotnie
krzywiłem ludzi prostych? Czy ja byłem? Czy
krzewiąc siebie usiłowałem krzywdzić innych, w ten
pokrętny sposób pragnąc udowodnić,
że jestem? Udowodnić
złudę? To i tamto? Czy
teraz, gdy mówię koniec i kiedy wyrażam
nadzieję - jestem? I czy teraz, stojąc
na przystanku ósemki, dziewiętnastki i
dwudziestki dwójki - czy wybieram się?
Gorączka
Długo pościł, a Bóg
nie przyjął postu.
Bez uzasadnień. Mógł,
lecz nie przyjął. Po prostu.
Pod powiekami
biała gorączka.
gdyby anioła spotkał -
to z nim zwarłby się,
ale ciebie napotkał.
Druga komunia
Miała się bawić. Nabawiła się
groźnej choroby. Więc wyjadła wszystkie
czarne ciasteczka z pudełeczka.
Na krawężniku. W wielkim słońcu.
Wszystko rzucało cienie. Najadła się cienia.
A miała się bawić. I miała wyjechać
w słońce jeszcze większe.
Miała się bawić. A jedynie jest
zbawiona.
Czterdziesta czwarta
Lecz ludzie tak nie żyją, już podobno śmieją
się z ciebie, myszko, ludzie tak nie robią
i ludzie tak nie czują, jak ty, myszko, czujesz,
bo ludzie to nie ty, na pewno, ludzie to nie ty.
Obudzić się w mieszkaniu nieopodal dworca.
Przez ptasi świergot obudzonym zostać.
A ludzie tak nie piją i nie obejmują
tak rozpaczliwie przez sen. Rozdzwoniło się
miasto grudniowe i rozpoczął się
ostatni tydzień, co święta poprzedza.
Za jednym oknem ściana. Za innym reklamy
i nazwy firm. Jestem dalekowidzem, więc mogę odczytać.
Tak jak ten wyrok sobie mogę cicho
odczytać, wypisany gdzieś tam
wielkimi literami. Coś jeszcze się zdarzy
między nami, bo na razie się
za mało stało, myszko. Wyrok brzmi: coś jeszcze
będzie. Przyjdzie Mesjasz. I spotkamy się
na neutralnej ziemi. Jak ludzie. Umiesz imitować
ludzi, zajączku? Wydaje się, że
posiadłeś w szkołach taką umiejętność.
Przyjdzie Mesjasz. I miałem sobie to przemyśleć.
(Do kogo mówię, czy do siebie? Czy
do ciebie?) - a ludzie tak nie mówią, wiem.
Ludzie tak nie kochają, zupełnie inaczej.
Mógłbym ich opowiedzieć, lecz obawiam się.
Mniej więcej o tym traktował ten wyrok.
Który
Pod drzwiami, które obce są w zasadzie - dzwoni
i puka, tam coś rusza się. A on
cały puka. I dzwoni tak, że
pani z drzwi obok niemal
dzwoni po policję.
A którą policję?
Umarł, więc która z policji go teraz
dotyczy? Puka i dzwoni, a umarł.
Która policja? Która strona drzwi?
Kto odpukuje?
Około
Klucz od skrzynki na listy istnieje wyłącznie
w przeszłości. W szczelinie biel widnieje, zima jest, lecz nie śnieg
to, a oczko śmierci. Nie światło to, lecz
galopujące Teraz.
Marcin Świetlicki (ur. 1961) - Poeta, muzyk rockowy. Laureat wielu
nagród (m.in. Trakla i Kościelskich), wielokrotnie nominowany do Nagrody Nike.
Pracuje jako korektor w "Tygodniku Powszechnym". Mieszka w Krakowie.
Z tomu
Zimne kraje 2 (Kraków 1995):
Świerszcze
Zły ptak
Wszystko cieknie
Z tomu
Schizma (Czarne 1999):
Południe
*** (Cały pokój jest obwieszony Marcinami)
Korespondencja pośmiertna
Śmierć
Styczeń
Pierwsze kopnięcie
Z tomu 37 wierszy o wódce i papierosach (Bydgoszcz 1996)
Wiersz bez światła
Z tomu
Trzecia połowa (Poznań 1996)
Zepsuty kalendarz
Trzecia połowa
Cudze wiersze
Wstęp
Z Pieśni profana
(Czarne 1998)
Camera obscura
Nie dam tytułu
Sześć razy Coltrane
Piekło
Pięć wierszy religijnych
Z tomu Czynny do odwołania (Wołowiec 2001)
Golenie
Kochanie
Palenie
Topienie
Żegnanie
Z tomu Nieczynny (Warszawa 2003)
Gorączka
Druga komunia
Czterdziesta czwarta
Który
Około