Dariusz Nowacki w opublikowanym przez "Pracownię" (nr 23) tekście Zaklęte rewiry zastanawia się nad wąską specjalizacją współczesnej krytyki literackiej, dokładniej: nad przyczynami wyboru tylko poezji albo tylko prozy jako przedmiotu analizy i oceny poszczególnych piszących o książkach autorów. Poniższe uwagi można potraktować jako zrodzone częściowo pod wpływem tamtej wypowiedzi, miejscami - dopowiedzenie poruszonych w niej kwestii, nie są jednak bezpośrednią polemiką wobec oczywistości spraw, o jakich Nowacki pisze.
    Niedostatek osób systematycznie i z jednakową swobodą zajmujących
się opisem zjawisk poetyckich i prozatorskich jest faktem. Podobnie jak faktem
jest niedostatek osób parających się krytyką literacką na przyzwoitym poziomie.
Krąg autorów - recenzentów przede wszystkim, bo to oni tworzą nie tak znowu
szarą codzienność krytyki - jest raczej wąski i z rzadka pojawiają się wartościowe
teksty podpisane przez debiutanta. Wyjaśnienie jest chyba proste i nasuwa
się od razu: tekst krytycznoliteracki wymaga większej dyscypliny, sprostania
większej liczbie rygorów niż poezja albo proza artystyczna. Nie ma tu miejsca
na praktycznie nieograniczoną dowolność tamtych dwóch, z tej choćby racji,
że krytyka bywa rodzajem tłumaczenia, uprzystępnienia, a krytyk jak nikt inny
podlega ciągłemu recenzowaniu i ewentualnie czujący się pokrzywdzonym / niedocenionym
/ przeoczonym (niepotrzebne skreślić) pisarz tylko czeka na każde jego potknięcie
czy zająknienie. Przejrzystość tekstu krytycznego, wyrazistość tezy, a także
coś, co trudniej nazwać, a co jest odbierane (i natychmiast dostrzegane przez
czytającego) jako motyw, podstawa i wystarczająca przesłanka powstania recenzji,
eseju czy syntezy, a więc jako rodzaj klamry - to cechy nie tak obecnie częste,
ale - coraz bardziej to widzę - każdorazowo dość trudne do uzyskania.
   
Rozejście się dróg krytyki poezji i krytyki prozy wiązałbym ze zjawiskiem nie nowym, ale w ostatnich dziesięcioleciach zdecydowanie utrwalonym, a polegającym na braku symetrii mowy wiązanej i niewiązanej dzielonych wewnętrznie według rangi artystycznej i czytelniczej przystępności (niech będzie, że to eufemizm; owszem, literaturę popularną skłonny byłbym uznać za zdecydowanie nie tak interesującą, acz potrzebną - coś pomiędzy prasą a sztuką). Podczas gdy proza popularna i artystyczna to byty odrębne i doświadczalnie stwierdzone, mimo iż oczywiście nie dzieli ich bardzo ostra granica, to poezja - tak to jakoś w praktyce wygląda - jest tylko albo dobra, i wtedy stawiamy ją z pietyzmem na górnych półkach symbolicznej biblioteki, albo niedobra (czytaj: beznadziejna) i wtedy umieszczamy ją w dolnych sektorach jak najbardziej konkretnego kosza na śmieci. Taki stan rzeczy pośrednio rzutuje na wyraźnie zaznaczoną przez Nowackiego większą specjalizację języka opisującego poezję. Dodatkowo: zajmowanie się krytyką poezji to w porównaniu z omawianiem i ocenianiem prozy zajęcie coraz mniej lukratywne i nie tak znów prestiżowe. Ten rozdział ma prawdopodobnie wyłącznie złe strony, jak każda nadmierna segmentacja w humanistyce. Nieustanne przebywanie w poetyckich mikroświatach łatwo prowadzi do makrodeformacji tak zwanego światooglądu, czy - na głębszym poziomie - światoodczucia. Nie samą poezją ludzkość żyje, co tym łatwiejsze do zapomnienia, że tak okropnie oczywiste, i nie sami poeci w literackich salonach zasiadają, najczęściej nudząc się potwornie. Stąd naprawdę pożyteczne bywają próby śmiałych wycieczek do sąsiedniej domeny. Jeżeli chodzi o krytyków prozy - sytuacja byłaby mniej więcej odwrotna... czyli w zasadzie taka sama, z tą jedynie różnicą, że pisząc o prozie trudniej popaść w śmieszność. Ostatnie uwagi traktuję jako pożyteczne dla młodych recenzentów; wszechstronność to kwestia warsztatu, w dużej mierze stylu, języka, który w tym zawodzie, zwłaszcza przy opisywaniu wiersza, ma skłonność do wyrodnienia w pseudonaukowe kiksy lub gawędziarski słowotok. Nie dotyczą wybitnych współczesnych badaczy i recenzentów, także tych wymienionych w ?Pracowni?. Nie każdy musi być krytykiem uniwersalnym, rzecz jasna - tych wystarczy stosunkowo niewielu; warto natomiast być krytykiem dobrym.
   
Opisywane przez Nowackiego zaklęte rewiry, zamknięte kręgi poetów (głównie młodych i - powiedzmy - młodszych) oraz ich krytyków (najczęściej rówieśnych) nie są nowym wynalazkiem i jak wszystkie tego typu maszynerie dają doskonałe podglebie do rozkwitu korupcji. Na szczęście o małej szkodliwości społecznej - powie ktoś. Może... ale na przykład wpływ poezji na język literacki epoki jest zawsze zauważalny, mimo iż laikowi to oddziaływanie może się wydać zgoła nieprawdopodobne, bo przecież nie jest bezpośrednie. Poeci słusznie nie oglądają się na okazującą im brak zainteresowania większość społeczeństwa. Wszak zawsze żyli na bezludnych wyspach, z rzadka trafiając na wyspy - owszem, zamieszkane - ale przez ludożerców. Kto decyduje się poetą być czy bywać (mocno podejrzewam, iż to słynne rozgraniczenie, czy wręcz, jak chcą niektórzy - opozycja, jest jedynie grą słów), ten liczyć się musi z błądzeniem po marginesach, z przebywaniem w rewirach już nie zaklętych nawet, lecz po prostu przeklętych. Rzecz nie w tym, by na siłę tragizować, skamleć i rozrywać szaty; przekleństwo losu poety polega na jego wieloznaczności i społecznej nieokreśloności; rozciąga się na ten przepraszająco-zażenowany uśmiech, jaki wielu z nas przywołuje wymawiając te zawsze nie na miejscu słowa: Jestem poetą; na poczuciu siły, które trzeba maskować nadmierną pokorą; na konieczności bezustannego otwarcia na ogłuszającą symfonię świata, w której wykonaniu nam przypadła partia którychś tam skrzypiec. Poeta na co dzień żyje życiem utajonym, z racji pisania funkcjonuje dla garstki wtajemniczonych. Stąd ważne jest zachowanie bezstronności, dystansu krytyka. Sam jestem poetą (to jednak łatwiej napisać!) wypowiadającym się na temat innych poetów i już choćby dlatego nie mogę absurdalnie wieszać psów na podobnych osobnikach. Niestety, niektórzy mylą konfraternię z koterią, postępując w myśl zasady: dziś ja o tobie, jutro ty o mnie napiszesz (w domyśle: dobrze lub jeszcze lepiej). Oby jak najmniej takich przypadków, oby nie kult pochwały za wszelką cenę, bo poeta na bezludnej wyspie to widok zwyczajny i godny zastanowienia, ale poeta na tejże wyspie sam sobie bijący brawo to obraz cokolwiek śmieszny.