Zakwitnie kij w twej ręce
Zakwitnie kij w twej ręce tak będzie
oddychaj pełną piersią oddychaj
więcej wspomnień zabierzesz ze sobą
świeże pachnące kretowiska
wyrzucą z siebie krokusa łodyżkę
śnieżyczki wychyną zza kamieni
szlifowanych niegdyś przez potok
już w płuca nabierz trochę ziemi
i niech cię nie zaskoczą
sroki goniące się po niebie
obłoki skrzypiące na wietrze
(jak blaszane wota w kapliczce
bielonej ptasim łajnem)
zakwitnie wszystko bez ciebie
najwyższy wypuści cię z ręki
i powie l e ć a nie obnoś się
ze złamanym skrzydłem.
          ze zbioru "Młody poeta pyta o-"
Przez Słupiec płynie rzeka Dzik
Przez Słupiec płynie rzeka Dzik,
przez moje serce jeszcze dziksza
bardziej brudna. Osad lśni
w wierszach, w ustach dym
z hałdy nad miastem.
Daj mi znak, może kaszlnij,
zrozumiem, że cię tu tylko
ta jabłoń trzyma; dziadek
ją sadził w kącie podwórza.
Szczaw, co porasta stromą stronę
wzgórza, znika w pyskach koni
pasących się z namysłem
...i tną gzy. Chodzi po opłotkach
cień chmury rozdartej jak ty
albo schizofrenik. Następny człowiek umarł,
pogoda się nie zmieni. Weź gałąź
sosnową i połóż na ranę.
             ze zbioru "Młody poeta pyta o-"
* * *
Odkopcie go...
chciałbym strząsnąć robactwo
z jego garnituru w prążki,
podać mu rękę i powiedzieć "wstań
tato" Đ jak niegdyś, gdy wracał zalany
w trupa
i padał niedaleko naszych okien
chciałbym go sobie przypomnieć
z rozsypanych kości, z garsteczki prochu
ulepić figurkę na zboczu
góry, która go pochłania.
           ze zbioru "Młody poeta pyta o-"
U nas poezji nie prowadzą
Wyprawa do miasteczka,
do księgarni,
u nas poezji nie prowadzą
- a gdzie prowadzą?
tam i tam prowadzą.
Z powrotem
do pociągu.
Jadę (blady jak papier,
na którym notują się mijane
wsie, miasteczka; wszystko).
          ze zbioru "Rocznik sześćdziesiąty grzebie w papierach"
Lot
      Eli i Maćkowi Chlebickim
Absolwent filozofii... zostałem
świetlicowym w szkole
podstawowej (Ziemia
Kłodzka). Oto losy
człowiecze. Kadra jest młoda, dzieci
krzyczą. Nie wiem, czy mój
wystudiowany stoicyzm podoła.
Dzisiaj rozmawiałem z nimi
(IV b) o ziemi, matce
naszej - ile kto ma hektarów.
Nie taili. Potem wspomniałem
o trudzie rolnika, ale nie wiedzieli
o co mi chodzi. Dojeżdżająca młodzież
zbyt często (pod pretekstem
wyjścia do ubikacji) kieruje swe
kroki do pobliskiej lodziarni. Pan
dyrektor ze swego wysokiego okna
marszczy brew i grozi palcem. Salmonella,
sceptycyzm i brak kontaktu z prasą
literacką. Patrzę na park,
gdzie stadko młodych łabędzi
wzbija się do lotu...
mnie też o nic innego
kiedyś nie chodziło.
          1987
          ze zbioru "Rocznik sześćdziesiąty grzebie w papierach"
Będę przebywał jeszcze wtedy w Polsce
Przeczuwam wiersz który napiszę
w czterdziestym trzecim roku życia
już jego korzenie niesłyszalne we mnie
rozrastają się w mózgu tkanką
poematu Będę przebywał jeszcze wtedy
w Polsce z orłem w koronie prezydentem
dwuizbowym sejmem Będę w małym miasteczku
które kiedyś czeskie niemieckie
teraz polskie poetyckie
obrabiane słowem jak d y j a m e n t lśni
I Polska będzie rozbita na pięć
sześć wolnych republik
ja wśród śląskich poetów będę niczym
Anioł i żona mnie opuści
z kimś normalnym kto potrafi wyżywić rodzinę
i ma w sobie czułość nie zmarnowaną
przez dziesiątki wierszy a ja będę wtedy
jeszcze mniejszy bo chory na chorobę
nie oznakowaną kryptonimem chorobę
która zbawi świat cywilizację zetrze
i zacznie sposobić nowego człowieka
Będę przebywał jeszcze wtedy w Polsce
wiersze głosząc na wiecach w przejściach
podziemnych na wysypiskach śmieci
w schroniskach dla zwierząt
lecz klatki będą zapełnione ludźmi
Będę przebywał jeszcze wtedy w Polsce.
          30. 05. 1989
          ze zbioru "Rocznik sześćdziesiąty grzebie w papierach"
Starzy mężczyźni prowadzą rowery
Starzy mężczyźni prowadzą rowery
ty pośród listów
jak zeszłoroczny ptak w stosie liści
stwardniała gruda minionej przestrzeni
starzy mężczyźni prowadzą rowery
przez park pusty przez jałową mgłę
kaszel przebija włochate milczenie
róża kolce na zwiady wysyła
ku twarzom szorstkim zapatrzonym
we wzory na sukienkach żon tam
gdzieś w mijanej gęstwinie
Idą teraz żwirowym nasypem
wskakując niezdarnie na skrzypiące siodełka
widzę ich z pociągu
tutaj w szczerym polu
decyzje podejmuje ten w tłustym berecie
dokąd droga prowadzi
adejbożezdrowie
jadziemynaodpust
cojewbolichowie
Starzy mężczyźni prowadzą rowery
skrajem pola nieśmiało jakby resztką
należnego świata
i maleją oddalą szarpnięciem wagonu
ty kiwasz ręką
czy ja to czynię nie ma znaczenia
ani rozdwojenia
Starzy mężczyźni siedzą na kamieniach
          ze zbioru "Rocznik sześćdziesiąty grzebie w papierach"
To co kiedyś znaczyło
            Józefowi Baranowi
Siedziałem w ciemnościach
z nogami spuszczonymi w dół
który rósł
pogłębiał się z dnia na dzień
za sprawą niewidzialnych kopaczy
samotnie ptak jakiś
ścieżki wytyczał ponad dachami
drążył tunele w gęstym powietrzu
poważnie odprawiał mszę świtania
mnie już nie było w tym wszystkim
na próbę
tlen odjęto wyłączono światło
telefon miał czkawkę
kukał gdzieś za szafą
słyszałem widziałem
błyszczały sekundy
mogłem wyrwać sobie serce
wyjąć z marynarki
nikt by tego nie zauważył
sam siebie trącałem
jak zużyty trzewik
a potem był powrót
na łono ojczyzny w powszednim grymasie
w zamazane góry wielu znaczeń
lecz nie chciało już znaczyć
jak poprzednio znaczyło
siedziałem w ciemności
z nogami spuszczonymi w dół
i każdy oddech przywracał mnie światu
słyszałem widziałem
na okno powiedziałem okno
mówiłem śpiewałem
na stół powiedziałem stół
poczułem suche sutki w dłoni
z której wypadł długopis
zanurzyłem palce w czymś gorącym lepkim
zamknąwszy zeszyt
lecz nie chciało już znaczyć
to co kiedyś znaczyło
          ze zbioru "Rocznik sześćdziesiąty grzebie w papierach"
Skarpa
Szelest spadającego mięsa,
przechylona kanapka w żółte plamy,
pies. Szum nocy
za oknem, osocze aniołów ściągane
pospiesznie strzykawką, zygzakiem
burzy; rtęć w żyłach
i pod skrzydłami masło światła
rozrzucone nierówno
po wzgórzach, zieleni się hałda
pod skalpel; cięcie, grzmot Đ
-oto jest moja skarpa,
nieprzytomna jabłoń
i nieżywe jabłka (toczą się, toczą)
          ze zbioru "Rocznik sześćdziesiąty grzebie w papierach"
Jak księżyc
Znów krew w misce. Kiedy minął miesiąc?
Rozpięta bielizna kołysze się, koi mnie
widok muru z wyjętą znów cegłą.
Biaława kość świtu, długo ją ssały
bezdomne kundle, tłucze się w zaułku Đ
-co stąd, a co nie stąd,
jaki świat opiewać? Zerkać
na zegarek, patrzeć na termometr,
kpić z tutejszych chmur, ruin,
brzóz i kasztanów. Rzadko
skrzydło wzlatuje: wzgardliwe
wzruszenie ramion, rozgrzewa powietrze
regularne słońce; panika w oczach... jak-się-życ;
i znów krew, szybki oddech
paruje nad miastem, mgła z niedomówień,
ze wspólnych ust.
          ze zbioru "Rocznik sześćdziesiąty grzebie w papierach"
Zdania na wypadek śmierci
          Eli i Jurkowi Sołtyszczakom
Być ojcem i spokojnie rozmawiać z synem.
Doprowadzić córki do miejsca, skąd same ogarną
pozostałość życia.
Być synem i spokojnie rozmawiać z ojcem przez ścianę
z trawy, gliny, przez korzenie, kłącza.
Nie spodziewać się czegoś nadzwyczajnego,
bo wszystko jest nadzwyczajne.
Groby, grzbiety fal, grzywy koni,
kościany grzebień u twojej skroni.
Sukienka matki, i twoja. Szmer
spodni w szafie, jęk szuflad.
Błądzący oddech trafi na poetę lub szewca
jak Boehme; pozostawi oddźwięk.
Już trzeba wierzyć w coś niezniszczalnego.
          ze zbioru "Rok w drodze"
Sens (Ostrołęka)
          Piotrowi Matywieckiemu
Obudziłem się na granicy województw.
Zakopywano zwłoki sarny
i dano mi to oglądać przez ramię. We śnie
pisałem wiersze nie oglądając się
na D.Ś., M. G., na nikogo.
Teraz, przebudzony, budziłem niesmak
mieszając rzeczy, podnosząc sweter,
rozrzucone gazety.
Mówcie, co chcecie.
Zastanówcie się, co mówicie.
Dowolne nazwiska: kryją się w płytkich okopach sensu.
We śnie było lekko.
Zaraz potem jest lepko, butelka
po wódce na sąsiednim fotelu.
Brudni ludzie wysiedli w Pułtusku,
Ulewa chciała ich umyć, ale nie dała rady.
Jeden z dyskutantów miał rację.
Musiałem to przespać.
I kartkę przewróciła ciepła ręka
zza szyby, zza chmur podobnych do trumien.
Bóg chyba jest. Jak promień.
Tylko coś we mnie wyschło, w przerwie.
Tamtędy leje się woda, mówi kierowca.
          ze zbioru "Rok w drodze"
Tren
          Antoniemu Mackiewiczowi
Przebiera palcami ciemność
i pociera o pierścionek pełni
zastawiony w lombardzie uschłych olch;
miasteczka pełnią wartę tylko dla mnie,
połyka je horyzont, chłodzi wiatr.
Kobieta drzemie, a spod jej nóg
ucieka ziemia. Agresywny pot,
ale nawet mi nie staje;
robi się starzec ze mnie, powoli
smakuję ten chleb, niosę trumnę,
ocieram się o sąsiedni grób,
a potem przebieram palcami,
sypiąc na twoją twarz
kamyczki, muszelki, grudki. Ciemność
dnia.
          ze zbioru "Rok w drodze"
Jesteśmy
Jeszcze lokówka ciepła, rozrzucona bielizna,
nie wyłączone radio mówi,
że Okocim sześćdziesiąt. Stan wód
i uczuć, jak to w lutym.
Nadgryziona bułka, pomarszczony
dywan, okno mieni się nagłym
słońcem. Byłaś tu przed chwilą,
teraz jesteś w pracy.
Co uchyliłaś, zostanie uchylone.
We mnie mieni się przestrzeń,
wirują: śluz, ślina, sine krople
z sutek. To się chyba nazywa uśmiech losu.
Pojawił się wreszcie na twarzy, prysnął w okulary.
I zapach, smak tego, co się dzieje.
Jak młode zboże rozgryzane wolno.
Szum wokół nas; z gołębi, obłoków,
z płatków sadzy i skóry. Jesteśmy
jak niecierpliwe pukanie dzieci,
odwołane lekcje nieznośnej gramatyki.
          ze zbioru "Rok w drodze"
Głuchy czerwiec
          Iwonie i Antkowi
          "...żeby rzucać carmina w przestrzeń
          sakralnych jaskiń..."
          
C. Miłosz
Kaplice jak ptactwo,
co obsiada miedze
i wydaje głuchy krzyk
słyszany przez nielicznych;
przez nielicznych tak bardzo.
Urodziłem się w okolicy pozbawionej
katedr - luster wyższej wiary,
pośród wzgórz kręcących się w kółko
nasiąkałem pustką, niedzielą
bez znaczeń. I teraz nie słyszę,
co w powietrzu drży
i dlaczego; za moja głuchotę pomódl się
czytelny, jasny i wytrwały.
          ze zbioru "Rok w drodze"